Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   61
                                     

Krzysztof "Voo" Wszołek


Są filmy, które w zadziwiający sposób dzielą widzów na kompletnie rozczarowanych i absolutnie zachwyconych. Najlepszym przykładem jest tutaj seria przygód Jamesa Bonda. Albo się ich nie znosi albo ogląda z wypiekami na twarzy i w świetnym nastroju. „Sky Kapitan” jest dokładnie taki sam. Wystarczy przejrzeć opinie pod recenzjami opublikowanymi w necie, żeby stwierdzić jak krańcowo sprzeczne wywołał reakcje.



Z chmur nad Nowym Jorkiem wyłania się olbrzymi sterowiec "Hindenburg III". Majestatycznie dolatuje do iglicy Empire State Building, rzuca liny i cumuje. Wiemy, że po to właśnie iglicę zbudowano, chociaż w rzeczywistości nigdy żaden sterowiec przy niej nie „zaparkował”. W tym momencie zdajemy sobie sprawę, że przenieśliśmy się do lat 30-tych XX wieku ale zupełnie innych niż znane z historii. Wkrótce potem Nowy Jork zostaje zaatakowany przez gigantyczne roboty, niszczące domy i miażdżące samochody na ulicach. Pomóc może tylko legendarny as przestworzy, weteran walk nad Chinami rezydujący w bazie na ufortyfikowanej wyspie. Radiooperator wzywa więc bohatera, fale radiowe niczym w kreskówce rozchodzą się wokół anteny i już po chwili z chmur nurkuje myśliwiec P-40, jak się z czasem okaże mocno zmodyfikowany i zdolny nie tylko do latania. Na silniku wymalowaną ma uzębioną paszczę. Za jego sterami siedzi przystojny mężczyzna w lotniczych goglach i z zawadiacko postawionym kołnierzem lotniczej kurtki - Sky Kapitan (Jude Law). Dzięki brawurowej akcji atak robotów zostaje odparty, ale po pewnym czasie powtarza się, tym razem w wykonaniu latających machin. Na nic szalony pościg pomiędzy budynkami, nalot rujnuje bazę Kapitana. Poza tym porwany zostaje jego najbliższy współpracownik - genialny konstruktor Dex (Giovanni Ribisi).

Witajcie chłopcy. Nazywam się Domina Angela. Chcecie zobaczyć mój pejcz?


Kapitan dzięki swej przyjaciółce - dziennikarce Polly Perkins (Gwyneth Paltrow) dowiaduje się, że za wszystkim stoi genialny i zarazem szalony (jakżeby inaczej) niemiecki naukowiec Totenkopf. Wcześniej porwał on kilku naukowców, swoich rodaków, jeszcze przed I wojną światową pracujących nad tajemniczą bronią. Jak przystało na superbohatera Kapitan musi uratować świat a przy okazji swojego kumpla. Któż inny mógłby pomóc mu lepiej niż pyskata dziennikarka na szpilkach i w kapelusiku? Bohaterowie lecą więc do samego serca Azji, do tajemniczej tybetańskiej krainy skąd prowadzone miały być ataki. Pod samolotem przesuwają się równoleżniki i nazwy krain a my wygodnie rozparci w kinowych fotelach dajemy ponieść się historii, opowiadanej z wielkim przymrużeniem oka przez reżysera i scenarzystę w jednej osobie – Kerry’ego Conrana.

W środku Wasilij Zajcew. A nie, pomyłka. To nie ten film.


Seans trwa a przez głowę widza – kinomaniaka – czytelnika - gracza przelatują skojarzenia wywołujące uśmiech na twarzy i uznanie dla twórcy. Kapitan mógłby stanąć w jednym szeregu z Flashem Gordonem, Buckiem Rogersem, Batmanem i innymi rysunkowymi herosami epoki Wielkiego Kryzysu. Pomysł, że jego towarzyszką ma być piękna pani dziennikarz też chyba skądś znacie, prawda? Atak robotów na Nowy York to "Wojna światów", wyprawa do Tybetu to brytyjskie kino "kolonialne" i historie o tajemniczej krainie Shangri-La. Przygody na wyspie Totenkopfa to jawne nawiązanie do scen z pierwszego "King Konga" z 1933 roku. Sceny lotnicze to trochę "Bitwa o Anglię" trochę "Gwiezdne Wojny" a trochę ...znane z pecetów i konsol "Crimson Skies".
Tajemnicze laboratoria i szalonych naukowców mówiących z niemieckim akcentem kino klasy B przerabiało setki razy. Charakterystyczna, bardzo stonowana kolorystyka, mroczne zaułki, kostiumy bohaterów przywodzą z kolei na myśl kino noir. Klimat skutecznie podkreśla muzyka inspirowana ścieżkami dźwiękowymi hollywoodzkich filmów przygodowych z lat 30-tych. Nawet czołówka została wykonana w stylu tamtych lat. W pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że stylizacja jest już totalna. Film wygląda jakby zrobiono go 60 lat temu, według ówczesnych wyobrażeń o rozwoju techniki i ówczesnych pomysłów na historię fantastyczno – przygodową, w jakimś studio które cudem weszło w posiadanie współczesnej nam technologii filmowej.

O „Sky Kapitanie” głośno było przed premierą z powodu zastosowania na niespotykaną wcześniej skalę animacji komputerowej. Do filmu nie stworzono nawet centymetra kwadratowego scenografii. Każdy budynek, pojazd, przedmiot widoczny na ekranie powstał w komputerze. Jeśli bohater np. wspinał się po kole na skrzydło samolotu stojącego w olbrzymim hangarze to tak naprawdę wchodził na stołek ustawiony w pustym pomieszczeniu. Odnalezienie się w tej "pustce" ułatwiał film animowany przedstawiający akcję scena po scenie, tak żeby aktorzy mogli zorientować się co pojawi się wokół nich w ostatecznej wersji filmu. Moim zdaniem było to dla nich spore wyzwanie zawodowe, z którego cała obsada wyszła obronną ręką po prostu bawiąc się swoimi rolami. Zresztą czym innym niż obietnicą dobrej zabawy mógł skusić do występu w roli jednookiego dowódcy gigantycznego latającego lotniskowca reżyser – debiutant taką Angeline Jolie? Jako scenarzysta Conran również nie zawiódł. Film trzyma tempo a dialogi z udziałem Kapitana i Polly momentami skrzą się sympatycznym, pełnym podtekstów dowcipem.

Pilot uciekającego P-40 proszę zatrzymać się i zjechać na pobocze!


Kerry Conran jawi mi się po obejrzeniu „Sky Kapitana” jako dorosły z duszą dzieciaka, który umiał sięgnąć po wzorce ze Złotego Wieku fantastyki. Wyobrażam go sobie buszującego w antykwariacie w poszukiwaniu groszowych magazynów sf sprzed 60 lat z okładkami przedstawiającymi groźne roboty i obłe, srebrzyste cygara statków kosmicznych. Pasjonata, który przebył długą drogę od amatorskich animacji tworzonych na domowym komputerze do pełnometrażowego debiutu. Dodajmy od razu - debiutu bardzo widowiskowego ale zarazem odważnie kpiącego z pewnych wymogów współczesnego kina. Teraz wypada czekać na jego kolejny film - "Księżniczkę z Marsa" na podstawie klasycznej powieści sf E.R. Burroughsa. Temat dla niego wymarzony, jeśli dostanie taką swobodę od producentów jak przy debiucie to na pewno go nie zmarnuje.

Zabronili palić to chociaż z lasera sobie kółko puszczę


Póki co mamy w kinach „Sky Kapitana”. To prawdziwa uczta dla miłośników starego kina, komiksów i fantastyki. Nie da rady, nie sposób dostrzec wszystkich nawiązań i mieć 100% zabawy z filmu bez znajomości pewnego literackiego i filmowego kanonu. Bez tego film wyda się tylko błahym popisem możliwości animacji komputerowej. Jest to więc fantastyczna bajka dla wybranych? Tak! Właśnie tak! dobry adwokat lodz sprawy rozwodowe


  Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   61