Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   55
          

Adrian "Pellaeon" Szumowski


Grudzień w świadomości jakiegokolwiek społeczeństwa, zwłaszcza europejskiego, kojarzy się głównie ze Świętami Bożego Narodzenia. Czyli po prostu z choinkami, prezentami, promocjami, ozdobami i festynami a także innymi rzeczami, które wywołują u dużej części antyglobalistów i księży odruch wymiotny. Jednym ze sztandarowych elementów tych skomercjalizowanych uroczystości (zaraz za choinką, promocjami i żarciem) jest, jak większość Czytelników słusznie zauważy – Gwiazda Betlejemska.



Gwiazda Betlejemska
    Tak na dobrą sprawę to nikt do końca nie wie, co to mogło być za zjawisko. Zorza? UFO? Piorun kulisty? A może bezpośredni znak od Boga? Nie wiadomo. I najpewniej nigdy się nie dowiemy. Najpowszechniejsze są trzy teorie astronomiczne: że Gwiazda Betlejemska była kometą, bądź asteroidą; lub, że przybrała postać jakiejś nieznanej planety, która pałęta się gdzieś po Układzie Słonecznym („out there somewhere” jak mówi motto Archiwum X); lub, że był to obiekt zdecydowanie bardziej odległy, np.: jakaś supernowa, cefeida (gwiazda okresowo zmieniająca swój blask – po prosu błyska jak policyjny kogut) nowa (gwiazda, która co jakiś czas po prostu eksploduje), bądź coś innego, z czym się nigdy jeszcze nie zetknęliśmy.

Oba układy przed zderzeniem


     Zasadniczo, wszystkie te teorie obalają się same. Po pierwsze, żadna kometa nie zbliżyła się do Ziemi w tamtym czasie, zakładając nawet, ze Jezus narodził się 6 lat przed własnymi narodzinami. W każdym razie żadna, o której wiemy. A z asteroidami problem jest taki, ze one po prostu nie odbijają światła lub bardzo niewiele. Po drugie, na hasło X Planeta większość astronomów reaguje śmiechem – na razie nic nie odkryli, a jeśli czegoś nie ma na kliszy, uznaje się, ze tego w ogóle nie ma (takie małe zboczenie zawodowe). A jeśliby nawet przypisać to istniejącej już planecie, to mędrcy ze Wschodu raczej nie znali się na swojej robocie, skoro wzięli za coś nowego obiekty, na których zęby pozjadali. Co do trzeciej teorii, to w starożytnych archiwach nie wzmiankowano o żadnym nowym obiekcie gwiazdowym z tego okresu. Wiem, ze najprawdopodobniej większość zapisków przepadła, ale archiwa cesarzy chińskich (prowadzone ciągle, dokładnie i pieczołowicie przechowywane) nie mówią o żadnej nowej gwieździe z tamtego okresu. Cóż więc nam pozostaje? Zderzenia, kolizje i wybuchy.

Szczyt kosmicznego zamieszania


Drobinki
     Jak o mówił Alfred Hitchcock: „W filmie należy zacząć od trzęsienia ziemi a potem stopniowo zwiększać napięcie”. Zacznijmy zatem od najmniejszego kalibru: asteroidy i komety. Co mogą zrobić z Ziemią, uświadomiły nam hollywoodzkie superprodukcje i różnej maści książki zwłaszcza te sprzed 2000 roku. Uderzenie odłamka skalnego o średnicy mniejszej niż kilometr spowoduje efekty odczuwalne i widzialne w promieniu kilku tysięcy kilometrów (jak biała noc w Londynie, gdy meteor rąbnął nad Tunguzką) kamień o średnicy od 1 do 4 km średnicy uderzając w Ziemię obecnie cofnąłby cywilizację ludzką minimalnie do XIX wieku. Podejrzewa się, że skała o średnicy 10 km zgładziła dinozaury. Aż strach pomyśleć, co może spowodować kamyczek o rozmiarze 100 km.
Kometa C/2001 Q4 NEAT, może za którymś przelotem zakończy swą podróż na powierzchni Ziemi, pociągając nas ze sobą


     Na pocieszenie dodam, że największy zaobserwowana planetoida, Ceres posiada średnicę liczącą kilometrów niecały 1000. nieco mniejszą groźbę stanowią komety, ponieważ zbudowane są głównie z tzw. brudnego lodu, czyli z zamarzniętej wody z pyłem. Nie są zatem zbyt trwałe, ale nie tak dawno temu kometa – kamikaze zwana także Shumaker – Levy przez zawodowców, podzieliwszy się na kilka fragmentów uderzyła w największą planetę Układu Słonecznego – Jowisza. Największa eksplozja miała rozmiar naszego globu, a zmiany w atmosferze utrzymywały się jeszcze przez długie miesiące. Nie oszukujmy się: komety również są szkodliwe. Co ciekawe podobnie „delikatną” budowę może posiadać większość asteroid: zamiast jednolitej i zwartej bryły, może się okazać, ze to wyłącznie kilka kamyczków zlepionych pyłem.
Obie gwiazdy wymieniły się materiałem planetarnym, pojawiają się orbity poza główną płaszczyzną układów


     Takie coś może nie spowodować zbyt wielu szkód, ale paradoksalnie jest to bardzo trudno zniszczyć. Na nasze szczęście, większość planetoid układu grzecznie krąży po orbitach z grubsza odpowiadających liczbie Bodego 28 (reguła, zwana regułą Titusa – Bodego głosi, że: jeśli napiszemy sobie cyfry: 0; 3; 6; 12; 24; 48; 96 i 192, a następnie do każdej dodamy 4, to: 4 będzie reprezentować odległość Słońce – Merkury, 7 – Słońce – Wenus, 10 – Słońce – Ziemia, 16 – Słońce – Mars, 28 już wiecie co, 52 Słońce – Jowisz i Trojanie [grupy asteroid krążące w odległości 60o od Jowisza z tą samą prędkością co on], 100 – Słońce – Saturn, a 196 mobilizowało wtedy naukowców do wytężonej pracy, która zaowocowała odkryciem Urana i kilku innych planet) a reszta śmiecia krąży daleko w pasie Kuipera i Obłoku Oorta, czyli na dalekich rubieżach Układu. Jeszcze troszkę dalej i natrafia się na inny układ słoneczny. Pechowo dla nas 5 % kamyczków zostało z tych stabilnych orbit wytrącone i jest w stanie zapędzić się aż w okolice Słońca. No cóż, jakaś prędzej czy później na pewno znajdzie się w tym samym miejscu, co Ziemia i będzie małe bum.
Planety
     Te większe ciała niebieskie kształtem zbliżone do kul w opinii większości ludzi spokojnie i majestatycznie krążą po stałych orbitach. Więc z definicji nie mają w naturze zderzać się między sobą. Nic bardziej mylnego. Nie tak dawno naukowcy zaobserwowali glob wędrujący sobie pośród gromadki młodych, niebieskich gwiazd. Problem w tym, że nie krążyła po orbicie wokół którejkolwiek z nich, ot, wędrowała sobie przez Kosmos samotnie. Ile jest jej podobnych? Ano nie wiadomo, z tego prostego powodu, ze planety, świecą głównie światłem odbitym, zatem z dala od gwiazd są ciemne i zimne. Swoją drogą, nawet w naszym układzie trudno zidentyfikować planety.
    Nadmieńmy, że o ile Merkury, Wenus, Mars, Jowisz i Saturn znane były od, można by rzec, początku, o tyle całą resztę znamy od niedawna: Urana odkrył w 1781 William Hershel, Neptuna odkryło 23 września 1846 Obserwatorium Berlińskie na podstawie obliczeń Johna C. Adamsa i Urbaina Jeana Josepha Leverriera, a Plutona (co, do którego „planetarności” powzięto podejrzenia, zwłaszcza, że w Obłoku Oorta odkryto więcej podobnych obiektów) dopiero w 1930 – dokonał tego Clyde Tombaugh z Lowell Observatory w Arizonie. Wyjaśnienie tego ewenementu jest dwojakiego rodzaju: oficjalnie starożytni nie dysponowali odpowiednim wyposażeniem do zaobserwowania tak odległych obiektów; z drugiej strony, może po prostu ich tam nie było?
Kometa C/2002 C1 Ikeya-Zhang, bardzo blisko Słońca, jest najbardziej podobna do Gwiazdy Betlejemskiej


     Co ciekawe podobnie można tłumaczyć los Ziemi. Oto bowiem pojawiła się teoria, że glob, który znamy, a który kochamy, powstał stosunkowo nie dawno, z troszeczkę większej planety położonej w innych rejonach naszego Układu. Co ciekawe, spotkałem się z teorią pewnych naukowców – amatorów, jakoby orbity większości asteroid i komet spotkały się w jednym punkcie. Zakładając, oczywiście, że obliczenia te uwzględniają kilka istotnych czynników, jak oddziaływania grawitacyjne planet, jak wzajemne kolizje, jak wreszcie wiele innych warunków począwszy od niedoskonałości naszych obserwacji. Zakładając, zatem, że nie jest to bredzenie zawiedzionych kretynów teoria ta może być równie rewolucyjna jak teoria Kopernika, może tłumaczyć, bowiem różne ziemskie zagadki i tajemnice, jak np.: ocieplenie klimatu nie jako efekt niszczycielskiej działalności człowieka, ale jako powrót do normalnego stanu, czyli klimatu tropikalnego na od równika po bieguny (znaleziono szczątki raf koralowych w pobliżu Spitsbergenie. Koralowce wymagają temperatury wody rzędu 20o C, a sam archipelag, nawet w myśl teorii dryfu kontynentów nie zbliżył się zbytnio do równika). Ale wróćmy w gwiazdy.
Kilka podobizn planetoid


     Któż bowiem nie słyszał tych zwariowanych teorii o przybyszach z gwiazd niosących nam „oświaty kaganek” z tajemniczej planety, X Planety, wędrującej po baaaaaaaardzo wydłużonej orbicie, aby raz na kilka tysięcy lat zbliżyć się do Ziemi umożliwiając kontakt między naszymi cywilizacjami. Część o kosmitach można między bajki włożyć, ale fragment o planecie – nie do końca. Wiele mitów, właściwie praktycznie wszystkie opisują wielkie klęski z przeszłości spowodowane przez tajemniczy obiekt niebieski. Chińska legenda opowiada nawet o tym, że cesarz musiał nakazać ponowne ustalenie astronomicznych znaków zodiaku, bo na niebie nastąpiło wielki zamieszanie. Ślady kilku tajemniczych katastrof znaleźć można również na innych planetach: Uran i Wenus wywrócone do góry nogami a niektóre księżyce, jak Miranda (układ Urana) noszą ślady rozpadnięcia się i zlepienia na nowo. Nawet oficjalna nauka powoli skłania się do wniosku, że kilka planet (m. in. Ziemia) we wczesnych stadiach swego istnienia zderzyło się z ciałem wielkości Marsa. Tylko czy ono odleciało, zostało zniszczone, czy może dołączyło do naszego Układu?
Tak wygląda Słońce. Ile razy w przeszłości Słońce uniknęło kolizji z innymi gwiazdami. Ile razy w przyszłości mu się to uda?


Kolizje na wielką skalę
     Jak zatem widać zderzać w Kosmosie może się praktycznie wszystko. Cząstki, cząsteczki, małe okruszki i wielkie bloki skalne, planety, zatem ich księżyce pewnie też. Wreszcie zderzać się mogą gwiazdy, galaktyki, a może nawet… wszechświaty. Co wynika z takich zderzeń zależy przede wszystkim od dwóch czynników: wartości i zwrotu wektorów ich prędkości. Jeśli bowiem dwa obiekty lecą na siebie z naprzeciwka, najpewniej zderzenie zakończy się rozpadnięciem się obu na kawałki, jeśli jednak szybszy obiekt „dogania” wolniejszy, siła kolizji jest zdecydowanie mniejsza, a i efekty nie tak spektakularne. Oczywiście pomiędzy tymi dwoma przypadkami występuje cała gama przypadków pośrednich (warto zatem uważać na fizyce, gdy mowa o wektorach). Ale wróćmy do tematu.
     Kwestia zderzeń gwiazd przedstawia się nieco inaczej, jako, że w przeciwieństwie do planet i „drobnicy” są one zbudowane z gazu, a więc odporniejsze na odkształcenia i zdecydowanie bardziej elastyczne. Katastrofy takie najczęściej kończą zmieszaniem się obu gwiazd, jeśli jest to kraksa o wysokiej energii i powstaniem nowej gwiazdy, najczęściej z plamą, tam gdzie uderzyła towarzyszka mająca mniej szczęścia. Generalnie jednak trudno cokolwiek o takich zdarzeniach powiedzieć – po prostu nie zaobserwowano podobnych zjawisk.
Gromada kulista M – 47, grawitacja tak blisko siebie położonych gwiazd może wyrywać ich planety ze stabilnych orbit tworząc całe tabuny bezpańskich globów.


     Ostatnio naukowcy z Uniwersytetu Utah i Smithsonian Astropsychical Observatory w Cambridge wysmażyli teorię, według której około 100.000.000 lat po swoim powstaniu nasze kochane Słońce ledwo uniknęło podobnego zderzenia. Mu się udało, za to dyski, z których miał powstać Układ Słoneczny i układ tamtej gwiazdy się nieco postrzępiły i zamieszały. Tak więc częściowo zdecydowanie jesteśmy niejako „spokrewnieni” z istotami spoza naszego Układu Słonecznego. Jeśli jednak planety były już ukształtowane, może się okazać, że w naszym zasięgu spokojnie sobie krążą planety będące dziećmi innej gwiazdy. Może należy do nich owa tajemnicza X Planeta. Implikuje to jeszcze jeden ciekawy fakt: może w jakimś oddalonym układzie, Obcy z zaciekawieniem przypatrują się kilku tajemniczym globom, które nie wpasowują się w ich teoretyczne modele. Co ciekawe, najprawdopodobniej zderzenia większych formacji, jak gromad i galaktyk owocują… niczym, ponieważ w olbrzymiej części to pustka zderza się z pustką. Atoli ich wzajemne grawitacyjne oddziaływanie może odkształcić ich kształty.

Zakończenie
     I tak oto doszliśmy do końca opowieści o tym, czym właściwie była Gwiazda Betlejemska. Czy było to zderzenie? I czego? Możemy się tylko domyślać. Bo Gwiazda Betlejemska to symbol tajemnicy, nie jest wyłącznie plastikową ozdobą, którą od niechcenia wiesza się na choince.



  Poprzednia strona Spis treści Nastepna strona   55